Początki sprawy Zodiaka sięgają października 1966 roku, kiedy młoda studentka Cheri Jo Bates została zamordowana po wyjściu z biblioteki w Riverside. Dotkliwie pobita, wielokrotnie uderzona nożem, miała gardło poderżnięte tak brutalnie, że niemal ją zdekapitowano. Miesiąc później na posterunek miejscowej policji oraz do redakcji gazety Riverside Enterprise przysłano list, zatytułowany "Wyznanie" ("The Confession"). Przewijały się w nim zdania w stylu "musiała umrzeć", "nie była pierwsza i nie będzie ostatnia", "to ostrzeżenie" i dokładny opis ostatnich chwil Cheri Jo.
Kolejny list przyszedł pół roku później. Tym razem napisano go ręcznie ołówkiem i zaadresowano na posterunek policji, do redakcji i do ojca ofiary. Głosił "Bates musiała umrzeć, będą następne". W połowie kwietnia 1967 roku woźny z biblioteki Riverside odkrył wiersz wyryty na blacie jednego ze stolików. Istnieje teoria, że to wiersz napisany przez zabójcę Cheri Jo i opisujący jej ostatnie chwile. Jesienią 1969 roku, na fali sprawy Zodiaka, komendant L. T. Kinkead przysłał trójstronicowy opis sprawy Bates do policjantów w Napa i San Francisco. Został jednak całkowicie zlekceważony. Dopiero rok później reporter z San Francisco Chronicle, Paul Avery, doprowadził do spotkania zainteresowanych policyjnych stron, co zaowocowało uznaniem Zodiaka za możliwego podejrzanego w sprawie Bates.
20 grudnia 1968 w Vallejo, nieopodal Lake Herman Road, młoda para siedziała w samochodzie ciesząc się skradzionymi chwilami samotności. Betty Lou Jensen i David Arthur Faraday mieli być na gwiazdkowym koncercie, wybrali jednak randkę w miejscu znanym jako oaza zakochanych. Zabójca był uzbrojony w broń kalibru 22. Zaczął strzelać z tyłu wozu, obszedł go dookoła, i kontynuował ostrzał z lewej strony. Szesnastoletnia Jensen zdołała wyjść z samochodu i odczołgać się kawałek, zabójca jednak nie przestawał do niej strzelać. Wbrew sugerowanym początkowo opiniom, żadne ślady nie wskazują na jego szczególne kwalifikacje strzeleckie - bardziej na to, iż sprzyjał mu ślepy traf. Faraday zginął od strzału w głowę z bliskiej odległości. Jedna ze świadków, Stella Borges, wspomina obecność jasnego Chevroleta, który oddalił się w stronę Benicio tuż przed tym, jak odkryła ciała zamordowanych. Natychmiast wszczęto śledztwo, wyznaczono nagrodę za informacje, jednak nic to nie dało. Robert Graysmith w swoim "Zodiaku" napisał "nie było świadków, motywu, ani podejrzanych".
5 lipca 1969, około północy, Darlene Ferrin i Michael Mageau zostali zaatakowani w jej samochodzie zaparkowanym przy Blue Rock Springs Park. Darlene zawiozła tam Michaela wspominając, że potrzebuje z nim o czymś porozmawiać. Mageau - przeżył atak - mówi o brązowym samochodzie, który kilkukrotnie omiótł ich światłami. Zapytał wtedy swoją towarzyszkę, czy wie, kto to jest, na co ona odrzekła "oh, nieważne". Z tych słów wynikła późniejsza konkluzja Roberta Graysmitha, jakoby Darlene znała mordercę. Zachowanie kierowcy drugiego wozu wskazywało na stróża prawa, więc Mageau sięgnął po dokumenty. Wtedy padły strzały. Darlene zmarła w karetce, jednak Mageau przeżył i pozostał prawdopodobnie jedynym świadkiem, który widział z tak bliska Zodiaka. Opisał go jako niewysokiego, krępego, mocno zbudowanego mężczyznę o szerokiej twarzy. Opinie Graysmitha, oparte na wspomnianym zdaniu i luźnych wspomnieniach przyjaciół Darlene, która miała być ponoć śledzona przez kilka poprzedzających miesięcy, nie przekonują jednak większości dochodzeniowców ani jej męża, z którym Graysmith nigdy nie rozmawiał pisząc książkę. Tajemnicze telefony do domu Ferrinów po zabójstwie nie zostały nigdy oficjalnie powiązane z Zodiakiem.
O 12:40 na posterunek policji w Vallejo zadzwonił anonimowy informator. Spokojnym, opanowanym głosem powiedział "chcę zgłosić podwójne morderstwo (...) zabiłem też te dzieciaki w zeszłym roku. Do widzenia".
Kilka tygodni później San Francisco Examiner, San Francisco Chronicle i Vallejo Times-Herald otrzymały po jednej części zaszyfrowanej wiadomości. Autor żądał publikacji kryptogramu na pierwszej stronie. W liście opisał dokonane morderstwa i sugerował, że rozwiązanie kryptogramu odkryje jego tożsamość. Jednak złamanie kodu, dokonane przez emerytowanego nauczyciela i jego żonę, nic takiego nie dało. Zabójca opisywał, jakoby jego ofiary miały w przyszłości stać się niewolnikami, którzy będą służyć mu w Niebie. Wspominał też o przyjemności, jaką daje polowanie na człowieka.
W sierpniu przyszedł kolejny list, w którym morderca po raz pierwszy się przedstawił, rozpoczynając swój trójstronicowy elaborat od słów "This is the Zodiac speaking...". List zawierał drobiazgowy opis dokonanych morderstw.
We wrześniu 1969 nad Jeziorem Berryessa, w Napa County, kilkoro świadków doniosło o spotkaniu z tajemniczym mężczyzną, który obserwował ich przez kilkadziesiąt minut. Miał być schludny, mile wyglądający i krępo zbudowany.
Cecelia Ann Shepard i Bryan Calvin Hartnell byli na pikniku nad jeziorem, gdy podszedł do nich wysoki mężczyzna w dziwacznym kombinezonie i kominiarce. Zażądał kluczyków do samochodu i pieniędzy, tłumacząc, że wybiera się do Meksyku. Hartnell próbował dogadać się z napastnikiem, oferując mu wsparcie i pomoc, jednak oprawca był niewzruszony. Nakazał Cecelii związać towarzysza, po czym poprawił zbyt luźne węzły. Hartnell zauważył, że napastnik zaczyna być nerwowy. Drżały mu ręce, gdy powiedział "muszę was zabić". Hartnell poprosił, by być pierwszym w kolejności. Jednak żadna z sześciu ran zadanych nożem nie okazała się dla niego śmiertelna. Cecelia nie miała tyle szczęścia i zmarła dwa dni później. Na drzwiach samochodu nastolatków morderca wyrył swoje logo - krzyż w kółku - oraz datę i rodzaj napaści. Następnie wykonał telefon, zgłaszając podwójne morderstwo, i odszedł z miejsca zbrodni.
11 września 1969. Kierowca taksówki Paul Stine został zastrzelony przez pasażera z bliskiej odległości. Świadkowie widzieli, jak napastnik odbiera kierowcy kluczyki i portfel i odcina zakrwawiony fragment materiału z koszuli taksówkarza. Troje obserwujących z okna dzieci zadzwoniło na policję, w nerwach opisując mordercę jako ciemnoskórego mężczyznę, co okazało się błędne. Kierując się tym opisem, dwaj policjanci patrolujący pobliskie ulice zrezygnowali z zatrzymania podejrzanego mężczyzny, który nadchodził od strony miejsca zbrodni. Odciski palców z taksówki, jak również te, które znaleziono na liście przysłanym dwa dni później do redakcji Chronicle, nie pasowały do żadnego z późniejszych podejrzanych. W swoim liście Zodiak wyśmiewał nieudolność policji i zapowiadał, że jego następnym celem może być szkolny autobus. Do listu dołączył zakrwawiony kawałek koszuli. Zodiak stawał się sławny i zajmował wiele miejsca w ogólnokrajowych mediach. W kolejnych listach sugerował, że jego następne zabójstwa nie zostaną z nim powiązane. Określał policję mianem "świń" i zaprzeczał, jakoby mógł zostawić jakiekolwiek odciski palców.
W Boże Narodzenie Melvin Belli, słynny adwokat, który już wcześniej padł ofiarą oszustwa mężczyzny podającego się za Zodiaka, otrzymał kartkę świąteczną. Zodiak prosił w niej o pomoc, twierdząc że "tonie" i "traci kontrolę". Jednak wiele wskazuje na to, iż był to rodzaj żartu, starannie zaplanowanego przez mordercę, który nigdy więcej już się z Bellim nie kontaktował.
W marcu 1970 roku Kathleen Johns jechała samochodem ze swoją maleńką córeczką Jennifer na tylnym siedzeniu. Została zatrzymana przez innego kierowcę, który twierdził, że opona jej wozu się obluzowała. Zaoferował pomoc, jednak w rzeczywistości całkowicie oponę odkręcił. Po ujechaniu kilku metrów Kathleen zjechała z drogi. Nieznajomy zatrzymał się ponownie i zaproponował, że ją podwiezie. Zgodziła się, ale szybko odkryła, że coś jest nie w porządku. Była przerażona i wykorzystała pierwszą okazję, by wyskoczyć z samochodu. Jej zeznania jednak zmieniały się na przestrzeni czasu, przyjmując bardziej dramatyczną formę, co wykorzystał Paul Avery w swoim artykule do Chronicle - artykule, na którym opierał się potem Robert Graysmith. Pierwotna wersja była dużo mniej widowiskowa. Ostatni świadek, który prawdopodobnie widział osobiście Zodiaka, jest zatem świadkiem nie do końca wiarygodnym.
Zodiak zamilkł na długo, pojawił się jednak ponownie w 1974 roku, wysyłając kolejną serię listów do Chronicle. Zrezygnował jednak ze swojego zwyczajowego powitania i ze znaczka, które służyło mu za logo. Autentyczność tych listów nigdy nie została całkowicie dowiedziona. Zodiak zamilkł na kolejne cztery lata. List przysłany na ręce następcy Avery'ego, Duffy'ego Jenningsa, wspominał nazwisko policjanta Davida Toschi i wyrażał nadzieję, że "powstanie o mnie dobry film". Analiza wykazała zgodność z pismem Zodiaka, niemniej kontrowersje wokół listu pozostają nadal żywe. O jego autorstwo był podejrzewany nawet sam Toschi, jak również Robert Graysmith. Po powtórnej analizie grafolodzy wycofali swoją wcześniejszą opinię, uznając list za staranną podróbkę pisma Zodiaka. Plotka głosiła, że analiza DNA w 1990 roku wskazała na Toschiego jako autora, jednak nigdy pojawiło się żadne oficjalne potwierdzenie w tej sprawie.
Arthur Allen po raz pierwszy zwrócił na siebie uwagę policji Vallejo w październiku 1969, tak jak wielu innych - wskazany przez podejrzliwego sąsiada czy żywiącego urazę wroga. Nie pasował jednak do ustalonego rysopisu Zodiaka i szybko o nim zapomniano. W 1971 roku biznesmen z Kalifornii, Santo Panzarella, zgłosił się na policję z informacją, iż Allen zwierzył się z dokonanych morderstw jego partnerowi, Donaldowi Cheneyowi. Zaintrygowani policjanci poszli tym tropem i złożyli Cheneyowi wizytę.
Cheney przyjaźnił się z Allenem całymi latami. Opowiedział detektywom o rozmowie, jaką odbył z Allenem w 1968 roku. Allen opowiadał wtedy o książce Richarda Connella "The Most Dangerous Game", która go zafascynowała ideą polowania na ludzi. Opisywał, jakby mógł tego dokonać w ciemności, montując latarkę na lufie pistoletu, mówił też o strzelaniu do opon szkolnego autobusu i obieraniu za cel wybiegających dzieci ("little darlings"). Wspominał, że wysyłałby potem listy do policji, i jakby tego było mało, dodał, że podoba mu się brzmienie słowa "Zodiak" i takiego imienia chętnie by używał. Zbieżności ze sprawą są oczywiste, ale dlaczego Cheney czekał aż dwa lata? Cheney twierdził, dosyć mętnie, że nie śledził sprawy. Mogło to być prawdą na początku, ale późniejszy szum medialny wokół Zodiaka był raczej niemożliwy do przeoczenia. Ponadto, jak wynikło z dalszego dochodzenia, Cheney miał prywatne zatargi z Allenem, który molestował niegdyś jego nieletnią córkę, i mógł kierować się pragnieniem zemsty.
Arthur Allen był niewątpliwie ekscentrykiem. Był także pedofilem, co sprawiało, że nie mógł dłużej utrzymać żadnej posady ani zatrzymać przy sobie przyjaciół. Fascynował się bronią, strukturami porządku i psychologią zbrodni - i wcale nie jest wykluczone, że jego rozmowa z Cheneyem była czysto teoretyczna, wynikała po prostu z fascynacji głośną sprawą. Zwłaszcza, że z upływem czasu pamięć Cheneya zaczęła się podejrzanie poprawiać, przypominał sobie coraz to nowe szczegóły rozmów z Allenem, pasujących do działań Zodiaka. Każdy z tych szczegółów jednak pojawiał się już wcześniej w prasie.
Przesłuchanie Allena odbyło się w jego miejscu pracy. Zaprzeczył, jakoby odbył podobną rozmowę z Cheneyem, chociaż przyznał, że czytał "The Most Dangerous Game" i że książka zrobiła na nim wrażenie. Przedstawił alibi na czas morderstwa przy Lake Berryessa, i zupełnie niepotrzebnie wspomniał o obecności zakrwawionego noża w jego samochodzie - tłumacząc, że krew należała do kurczaka. Detektywi zwrócili uwagę na zegarek Allena, model Sea Wolf wyprodukowany przez szwajcarską markę Zodiac, której logo to krzyż w kółeczku. Allen twierdził, że dostał zegarek jako prezent od matki w 1969 roku. I tak naprawdę właśnie ten zegarek pozostał jedynym wyraźniejszym śladem. Wszystko, co mówił Allen na temat morderstw, było swobodnie dostępne w prasie i mógł się tego dowiedzieć, bynajmniej nie będąc sprawcą. Przeszukanie jego przyczepy nic nie dało. Analiza pisma nie wykazała zgodności. Odciski palców również się nie zgadzały. Allen przeszedł także pomyślnie test na wykrywaczu kłamstw.
"Im bardziej pospolita i banalna jest zbrodnia, tym trudniej ją wykryć."
sobota, 27 września 2014
wtorek, 23 września 2014
Grupa Diatłowa
Igor Diatłow (Игорь Дятлов) – student wydziału radiowego, 23 lata;
Zinaida Kołmogorowa (Зинаида Колмогорова) – studentka wydziału radiowego, 22 lata;
Ludmiła Dubinina (Людмила Дубинина) – studentka ekonomii, 21 lat;
Aleksandr Kolewatow (Александр Колеватов) – student wydziału geotechnicznego, 25 lat;
Rustem Słobodin (Рустем Слободин) – student wydziału inżynierskiego, 23 lata;
Jurij Kriwoniszczenko (Юрий Кривонищенко) – student wydziału inżynierskiego, 24 lata;
Jurij Doroszenko (Юрий Дорошенко) – student ekonomii, 21 lat;
Nikołaj Thibeaux-Brignolle (Николай Тибо-Бриньоль) – student wydziału inżynierskiego, 24 lata;
Siemion Zołotariow (Семён Золотарев) – przewodnik, 37 lat;
Jurij Judin (Юрий Юдин) – student ekonomii, 21 lat, zmarł 27 kwietnia 2013 rok
Minęło pół wieku, ale tajemnica nadal istnieje. Jaka była natura owej „nieznanej siły”? Czy radzieckie władze starały się coś ukryć? W międzyczasie wysunięto różne hipotezy, które obejmowały niemalże wszystkie czynniki – od wrogich plemion, po śnieżnych ludzi (rosyjskie odpowiedniki Yetiego), obce istoty oraz sekretną wojskową technologię.
- Jeśli miałbym szansę zadać Bogu jedno pytanie, to zapytałbym o to, co stało się w rzeczywistości z moimi przyjaciółmi tamtej nocy – mówi Jurij Juin – dziesiąty i jedyny ocalały członek ekspedycji. Judin zachorował i po kilku dniach wrócił z wyprawy. Los reszty jego przyjaciół pozostawał bolesną tajemnicą, którą starał się również wyjaśnić na własną rękę.
Judin wraz z resztą grupy wyruszyli 23 lutego 1959 kierując się ku górze Otorten w północnej części Uralu. Zarówno on, jak i pozostali jej członkowie byli studentami Uralskiego Instytutu Politechnicznego w Jekaterynburgu.
Miasto noszące wówczas nazwę Swierdłowsk najlepiej znane było jako miejsce wymordowania członków rosyjskiej rodziny carskiej po Rewolucji październikowej. (Sama nazwa Swierdłowsk nadana została miastu po Jakowie Swierdłowie – liderze partii bolszewickiej). W 1959 roku Związek Radziecki dotknięty był odwilżą po dekadach stalinowskich represji. Na czele kraju stał Nikita Chruszczow. W latach 50-tych ZSRR był także świadkiem eksplozji „turystyki sportowej”. Mieszanka narciarstwa, wspinaczki i innych aktywności nie była tylko formą zdrowego trybu życia, ale także ucieczki od codziennego życia, powrotem do natury i najlepszym sposobem na spędzenie czasu z przyjaciółmi z dala od wszechobecnych oczu państwa. Szczególną popularność zyskała sobie ona wśród studentów, którzy wybierali się w najdziksze regionu kraju.
Grupa w skład której wchodził Judin składała się z doświadczonych członków klubu turystyczno-sportowego swierdłowskiej uczelni. Na jej czele stał 23-letni Igor Diatłow – znany ze swej znajomości narciarstwa oraz gór. Ich wyprawa na Otorten, który wznosi się 1100 m. ponad poziom morza została oznakowana „III kategorią”, czyli najniebezpieczniejsza o tej porze roku, lecz doświadczenie studentów oznaczało, że nic nie powinno przeszkodzić w jej organizacji.
23 stycznia grupa przygotowywała się do trzytygodniowej wyprawy. Dotarli oni 25 stycznia pociągiem do Iwdela, zaś potem samochodem do Wiżaj – ostatniej zamieszkałej osady leżącej na skraju pokrytej śniegiem głuszy wśród której leżał Otorten. 28 stycznia Judin zachorował i musiał wracać, przez co na miejscu pozostała tylko grupa 9 osób. Wtedy po raz ostatni widział też wszystkich żywych. Obrót wydarzeń po odjeździe Judina da się odtworzyć jedynie z dzienników i zdjęć autorstwa członków grupy, które znaleziono w ich ostatnim obozowisku.
Po odjeździe kolegi, członkowie grupy przedzierali się przez odludne tereny i zamarznięte jeziora, poruszając się przez 4 dni po trasach lokalnego plemienia Mansów. 31 stycznia dotarli nad rzekę Auspia, gdzie rozbili obóz, w którym pozostawili narzędzia i prowiant, który wykorzystać mieli w drodze powrotnej. Stamtąd pierwszego dnia lutego wyruszyli ku górze Otorten. Z jakichś powodów (a najprawdopodobniej z racji złej pogody) grupa zbłądziła odnajdując się na zboczu góry Cholat Siahl na wysokości ponad 1000 m. Tam około 17:00 rozbili namiot, w którym mieli spędzić noc, choć w odległości 1.5 km znajdował się las, który mógł zapewnić im lepsze schronienie.
Ostatnie zapiski z dzienników wskazują, że uczestnicy wyprawy byli w dobrych nastrojach. Wydawali nawet swą własną „gazetę” o nazwie „Otorten Wieczorny”. Następnego dnia mieli przejść 10 km na północ
Ratownicy-ochotnicy na opuszczony obóz natknęli się 26 lutego
W głębokim na metr śniegu odkryto ślady ludzi bosych, w skarpetach, walonkach oraz jednym bucie. Odciski stóp pasowały do członków grupy, choć nie udało się ustalić czy 8 czy 9 z nich. Na miejscu nie znaleziono śladów szamotaniny czy obecności innych niż studenci osób. Ich samych jednak nie było.
Ślady prowadziły w dół zbocza w kierunku lasu, jednak po 500 metrach się urywały. W odległości 1.5 km od namiotu trafiono na pierwsze dwa ciała. Georgij Krywoniszczenko i Juri Doroszenko leżeli bosi i odziani jedynie w bieliznę na krawędzi lasu, w pobliżu dużej sosny. Ich ręce były poparzone a w pobliżu znajdowały się ślady ogniska. Złamane na wysokości 5 m. gałęzie drzewa sugerowały, że któryś z narciarzy wspiął się tam, aby spojrzeć na coś z wysokości.
300 m. dalej leżało ciało Diatłowa. Leżał na plecach z twarzą zwróconą w kierunku obozu, w jednej ręce trzymając gałąź. 180 m. dalej w kierunku namiotu ekipa natrafiła na zwłoki Słobodina, zaś 150 m. dalej Ziny Kołmogorowej. Wyglądał na to, że dwójka starała się dotrzeć ostatkiem sił do obozu.
Lekarze orzekli, że cała piątka zmarła wskutek hipotermii. Jedynie ciało Słobodina nosiło obrażenia inne od poparzonych rąk. Jego czaszka była pęknięta, choć prawdopodobnie nie było to obrażenie śmiertelne.
Jak twierdził pisarz Igor Sobolow, który zajmował się przypadkiem tragicznego końca ekspedycji, wydawało się, że niektórzy z pozostałej czwórki zabrali ubrania tych, którzy zmarli na początku. Niektóre z nich miały w sobie cięcia, jak gdyby zostały zdarte na siłę. Zołotariow miał na sobie futro Dubininej, podczas gdy ona miała stopy owinięte bielizną Krywoniczenki. Francuz miał na sobie dwa zegarki – jeden pokazywał 8:14, zaś drugi 8:39.
Mimo wielu pytań bez odpowiedzi, śledztwo zamknięto wraz z końcem miesiąca, zaś dokumentację przesłano do tajnego archiwum. Co równie ciekawe, na trzy następne lata ustalono zakaz odwiedzin w tym miejscu.
Jedna z pierwszych, którą starali się zgłębić na początku śledczy w sprawie dotyczyła morderstwa ze strony miejscowego ludu Mansów za naruszenie ziemi świętej. Przypuszczenia takie nie były bezpodstawne, gdyż incydent z lat 30-tych mógł dobrze zachować się w pamięci śledczych. W tym okresie szaman Mansów rzekomo utopił geolożkę, która wspięła się na górę uważaną za zakazaną przez jego lud. W przypadku grupy Diatłowa ani jedna ani druga góra nie były jednak ważne dla Mansów, nie stanowiąc miejsc świętych ani zakazanych. Zdumiewającym zbiegiem okoliczności może być to, że nazwa Otorten oznacza w miejscowym języku „nie idź tam”, zaś Cholat Siahl tłumaczy się jako „Góra umarłych”. W każdym razie nazwy te mogą dla wędrujących Mansów mieć raczej praktyczne aniżeli jakiekolwiek inne zastosowanie. Ponadto najbliższa wioska ludu znajdowała się w odległości ok. 100 km, zaś oni sami utrzymywali raczej przyjazne stosunki z Rosjanami i nie zapuszczali się w zimę w okolice, w które wybrali się studenci, gdyż nie wiązały się one ani z ich terenami łowieckimi ani pastwiskami. Jakiś czas potem teorię o zemście Mansów odrzucono z racji braku dowodów. Inne sugestie mówiły, że Diatłow i jego ludzie mogli natknąć się na przebywającą w okolicy grupę przestępców albo też zostali oni przypadkowo wzięci za zbiegłych więźniów przez strażników z miejscowego obozu.
Stwierdził on jednak, że władze regionalne nakazały mu zamknąć dochodzenie i trzymać sprawę w tajemnicy. Władze niepokoiły także liczne doniesienia armii i służby meteorologicznej dotyczące „jasnych latających kul” widywanych nad obszarem, gdzie leży Cholat Siahl w lutym i marcu 1959 roku, których obserwacje koncentrowały się wokół 17 lutego.
- Przypuszczałem wówczas i dziś również tak sądzę, że owe latające kule miały bezpośredni związek ze śmiercią członków ekspedycji – powiedział Iwanow jednej z kazachskich gazet.
Akta zawierały zeznania innej grupy turystów, studentów geografii, którzy tej samej nocy, gdy doszło do ucieczki grupy Diatłowa z namiotu stacjonowali w odległości 50 km na południe od nich. Ich lider zeznał, że widzieli wówczas dziwne pomarańczowe kule lub też „kule ognia”, które unosiły się na niebie w okolicach Cholat Siahl. Inny z nich odnotował, że widział „jasny okrągły obiekt, który przeleciał nad wioską z południowego-wschodu na północny-zachód. Jasny dysk był praktycznie w rozmiarze księżyca w pełni. Miał niebiesko-biały kolor i otoczony był niebieskawą aurą. Otoczka nieznacznie błyskała, tak jak znajdująca się daleko burza. Gdy obiekt zniknął za horyzontem, niebo w tym miejscu pozostawało jasne jeszcze przez kilka chwil.”
Iwanow spekulował, że jeden z narciarzy mógł feralnej nocy opuścić namiot, zauważyć kulę i zbudzić swymi krzykami innych, co skłoniło ich do pościgu w dół zbocza. W tym czasie kula mogła eksplodować zabijając czwórkę, która odniosła poważne obrażenia, jak i powodując uraz czaszki Słobodina.
- Nie wiem, czym były te kule – czy była to broń czy też obcy, albo jeszcze coś innego, ale jestem pewien, że bezpośrednio wiążą się one z ich śmiercią – dodał Iwanow.
Jurij Judin również myśli podobnie. Tajemnica otaczająca wydarzenie skłoniła go do wniosku, że mogli oni przypadkowo trafić na tajny poligon wojskowy, co tłumaczyłoby ślady radioaktywności na ich ubraniach. Kuncewicz zgadza się z tym wnioskiem dodając, że ważną wskazówką jest odkryta na ciałach opalenizna.
sobota, 20 września 2014
Likens Sylvia czyli wielka Amerykańska Zbrodnia
26 października 1965 roku bardzo zdenerwowany chłopiec powiadomił posterunek policji w Indianapolis o śmierci młodej dziewczyny. Dzwonił z budki telefonicznej na stacji Shell, znajdującej się w biednej dzielnicy miasta. Powiedział, że w domu przy 3850 East New York Street policja znajdzie ciało młodej kobiety.
Gdy policjanci dotarli pod wskazany adres, ich oczom ukazał się obskurny, zaniedbany dom. W piwnicy znaleźli wychudzone zwłoki 16-letniej dziewczyny, Sylvii Marii Likens. Jej cialo pokrywała duża ilość siniaków i ponad 100 małych ran, które później zidentyfikowano jako ślady po przypalaniu papierosem. Funkcjonariusze zauważyli też miejsca zupełnie pozbawione skóry. Sylvia miała wyciętą na piersi dużą liczbę 3, jednak bardziej wstrząsający okazał się napis na brzuchu, wypalony drukowanymi literami:
JESTEM PROSTYTUTKĄ I JESTEM Z TEGO DUMNA!
Tego niebywale brutalnego morderstwa dokonały dzieci w wieku 11-12 lat. Przewodziła im 37-letnia Gertrude Baniszewski, która opiekowała się Sylvią i jej 15-letnią niepełnosprawną siostrą Jenny Fay od początku lipca 1965 roku. Jenny Fay była lekko sparaliżowana i nosiła na nodze wspomagającą klamrę. Rodzice dziewczynek oddali je pod opiekę pani Baniszewski, by móc spokojnie podróżować po kraju z grupą cyrkowców.
Gertrude Baniszewski nie miała lekkiego życia, ale nigdy nie weszła w konflikt z prawem. Urodziła się w 1929 roku jako trzecie dziecko z sześciorga rodzeństwa w niezbyt zamożnej rodzinie. Gertrude zawsze bardziej kochała tatę niż mamę, więc bardzo przeżyła jego wczesną śmierć. Zmarł na atak serca, gdy miała 11 lat. Od tego czasu między nią a matką wybuchały regularne kłótnie. Po skończeniu 16 lat dziewczyna postanowiła zakończyć edukację i poślubić 18-letniego Johna Baniszewski. Szybko zaszła w ciążę, co również w przyszłości zdarzało się jej nader często. John był policjantem, jednak nie przeszkadzało mu to w częstym biciu żony. Ten sposób rozwiązywania problemów rodzinnych doprowadził do rozpadu małżeństwa po 10 latach wspólnego życia.
Zaraz po rozwodzie Gertrude poznała Edwarda Guthrie i wyszła za niego za mąż. Małżeństwo przetrwało tylko 3 miesiące. Edward nie chciał utrzymywać czwórki dzieci z poprzedniego związku żony. Po kolejnym rozwodzie Gertrude wróciła do Johna. Pobrali się, a po siedmiu latach ponownie rozwiedli. Owocem tego związku było 2 dzieci.
W 1963 roku na 37-letnią Gertrude zwrócił uwagę 23-letni Dennis Lee Wright. Przez jakiś czas żyli ze sobą bez ślubu, mimo że nie było to wówczas społecznie akceptowane. Związek nie był udany, Dennis nie szanował swojej partnerki. Mimo to Gertrude dwukrotnie zaszła z nim w ciążę - pierwszą poroniła, ale potem urodziła Dennisa Juniora. Wtedy też Dennis Lee Wright porzucił kochankę. Gertrude nie wyglądała więc zbyt dobrze, gdy poznała rodzinę Likens. Miała zatroskaną i przedwcześnie postarzałą twarz. Zanim skończyła 40 lat, była już 13 razy w ciąży. Urodziła siedmioro dzieci, sześć razy poroniła. Odpalała jednego papierosa od poprzedniego, cierpiała na astmę, zapalenie oskrzeli i nerwicę. Utrzymywała się z okazjonalnych datków i równie sporadycznych alimentów. Od czasu do czasu pracowała przy prasowaniu i pilnowaniu dzieci. Nie chcąc, by ludzie dowiedzieli się, że jej najmłodsze dziecko pochodziło z niezalegalizowanego związku, przedstawiała się jako "pani Wright".
Betty Likens i jej mąż Lester razem z dziećmi przebywali w tym czasie w okolicy. Likens ciągle szukał stałej pracy, rodzina często więc zmieniała miejsce zamieszkania.
Sylvia i Jenny spacerowały razem z nowo poznaną koleżanką, Darlene McGuire. Spotkały Paulę Baniszewski, otyłą i złośliwą 17-latkę. Zaprosiła nowopoznane dziewczyny do siebie. Czas mijał im przyjemnie i szybko - żartowały, piły sok. Wieczorem Paula zaproponowała im nocleg. Sylvia i Jenny nie musiały nikogo pytać o pozwolenie. Tata szukał gdzieś daleko pracy, a mama akurat siedziała w więzieniu za drobne kradzieże. Zostały.
Rodzina zastępcza
Gdy Lester Likens dowiedział się, że jego żona przebywa w więzieniu, postanowił odnaleźć córki. Zabrał ze sobą najstarszego syna, 19-letniego Danny'ego. Szukali ich długo i na próżno. Dopiero od Darlene dowiedzieli się, że dziewczynki są w domu pani Baniszewski.
Lester pojawił się u "pani Wright" dosyć późno, zmęczony całym dniem poszukiwań. Opowiedział Gertrude o sobie i swojej rodzinie. Gospodyni zaoferowała mu nocleg na kanapie w pokoju gościnnym, co przyjął z wdzięcznością. Następnego dnia Likens zaproponował pani Baniszewski pracę jako opiekunka. Kobieta zgodziła się zająć Sylvią i Jenny za 20 dolarów tygodniowo.
Ponad rok później, w trakcie procesu, na pytanie, czy jako ojciec sprawdził warunki, w jakich zostawia córki, Lester odpowie, że nie. Gdyby to zrobił, z pewnością zauważyłby brak ogrzewania w domu, zbyt małą liczbę łóżek, jedynie 3 łyżki w kuchennej szufladzie. A tak oddał swoje dzieci pod opiekę kobiecie, o której nie wiedział nic. Zauważył tylko, że Gertrude ma dużą rodzinę, ale za to nie ma prawie pieniędzy na jej utrzymanie.
Opuszczając dom "pani Wright" Likens dał jej brzemienną w skutkach radę: Musisz trzymać te dziewczyny krótko, bo matka pozwalała im na wszystko.
Tego jak wyglądała, możemy dowiedzieć się tylko z fotografii. Widać na niej ładną, nieco piegowatą nastolatkę o ciemnych, lekko kręconych włosach. Nie wyróżniała się niczym szczególnym. Chodziła do kościoła, uczyła się średnio. Lubiła jeździć na rolkach i tańczyć. Pomagała innym, była pogodna, choć nieco nieśmiała. Uśmiechała się nie pokazując zębów, ponieważ brakowało jej jednego z przodu (pamiątka z dzieciństwa po zabawach ze starszym bratem). Chciała zarabiać. Czasem opiekowała się dziećmi, czasem prasowała ubrania. Lubiła słuchać muzyki, jej ulubionym zespołem byli The Beatles. Przyjemność sprawiało jej śpiewanie. Kiedy mieszkała u pani Baniszewski, często robiła to, aby zabawić Stephanie, córkę Gertrude.
Sylvia czuła się w swojej rodzinie nieco dziwnie, może dlatego, że urodziła się pomiędzy dwoma parami bliźniąt. Danny i Diana byli od niej 2 lata starsi, a Jenny i Benny rok młodsi.
Rodzinie Likens nigdy dobrze się nie powodziło pod względem finansowym, w czym nie pomagały częste zawirowania w związku Lestera i Betty - dramatyczne rozstania i spektakularne powroty. W dodatku Sylvia czuła się nieco zaniedbana, ponieważ większość uwagi rodziców była skierowana na dwie pary bliźniąt i niepełnosprawną Jenny.
W wieku 16 lat dziewczyna już ponad 13 razy zmieniała miejsce zamieszkania. Gdy rodzice stwierdzali, że dziewczynki będą im przeszkadzać ,bez skrupułów zostawiali Sylvię i Jenny pod opieką babci. Wydawało się, że siostry są ze sobą bardzo blisko związane. Kiedy razem wybierały się na rolki, Sylvia zakładała Jenny rolkę na zdrową nogę i kręciła kółkami po to, aby siostra na swój sposób również poznała ten sport.
Początek problemów
Pierwszy tydzień spędzony w domu pani Baniszewski upłynął dziewczynom spokojnie. Poznały resztę dzieci i nową szkołę. W drugim tygodniu zaczęły pojawiać się problemy. Gertrude nie dostała w terminie obiecanych 20 $ za opiekę nad dziewczynkami. Nie omieszkała się im o tym powiedzieć w typowy dla siebie sposób: Zajmuję się wami, wy dwie suki i nic z tego nie mam! Siostry zostały za to ukarane - leżały na łóżku i dostawały klapsy na gołe pośladki. Zapłata przyszła następnego dnia.
Kilka dni później Betty i Lester mieli kilka dni wolnych od pracy i przyjechali odwiedzić córki. Ani podczas tych, ani w czasie kolejnych spotkań z rodzicami dziewczynki nie powiedziały słowa o tym, jak są traktowane w tym domu.
Następny tydzień przyniósł kolejną awanturę i karę. Pani Baniszewski uznała, że Sylvia namawia inne dzieci do drobnych kradzieży. Przy okazji oskarżyła ją o trzy inne rzeczy - nieuczciwość, brak dbałości o czystość i - wreszcie - rozwiązłość.
Na ile te oskarżenia były spójne z rzeczywistością? Betty oskarżono kiedyś o kradzież ze sklepu, ale to Sylvia przyznała się do tego. Gertrude uważała jednak, że podopieczna nadal kradnie i trzeba ją za to karać. Nie była to prawda. Czasami cała rodzina Sylvii zajmowała się zbieraniem butelek, by oddać je do skupu. Jednak pani Baniszewski uparcie twierdziła, że dziewczyna kradła te butelki. Kwestia dbania o higienę również wydawała się sporna. Sylvia dbała o siebie, a jeśli nie zawsze była czysta i pachnąca, wynikało to raczej z warunków, w jakich przebywała. Prawdopodobnie była też dziewicą, co nie znaczyło, że nie flirtowała z chłopcami, ale trudno określać ją jako rozwiązłą. Gertrude Baniszewski prawdopodobnie oskarżała dziewczynę o to, czego sama najbardziej się obawiała i co potępiała. Nie ma żadnych dowodów na to, by cokolwiek ukradła, ale z pewnością myślała o tym bardzo często. Jej higiena osobista, jak i całego jej domu, była na niskim poziomie. Ciągle chora, musiała radzić sobie sama z gromadką dzieci. Bardzo obawiała się również o reputację swoją i córek. Dwa razy zaszła w ciążę, będąc w związku pozamałżeńskim. Natomiast jedna z jej córek, 17-letnia Paula, "wpadła" z żonatym mężczyzną.
Na początku swojego pobytu u pani Baniszewski Sylvia co niedzielę chodziła do kościoła razem z dziećmi Gertrude. Pewnego razu Paula naskarżyła na Sylvię matce. Nastolatka rzekomo strasznie obżerała się podczas posiłków podawanych w kościele. Pani Baniszewski razem z dziećmi wymyśliła za to specjalną karę, która - tak jak i wszystkie inne - miała ścisły związek z rodzajem przewinienia. Podczas kolacji kiełbaska Sylvii powędrowała z rąk do rąk dookoła stołu i została nafaszerowana różnymi przyprawami. Gdy wróciła do dziewczyny, ta oczywiście musiała ją zjeść. Kiełbaska była tak okropna, że Sylvia natychmiast wszystko zwymiotowała. Zmuszono ją więc do zjedzenia własnych wymiocin.
Może to lubiła?
Gdy przerażająca zbrodnia z października 1965 roku wyszła na jaw, prawie we wszystkich gazetach zadawano pytanie: dlaczego Sylvia nie uciekła z tego domu? Może była masochistką?
Postawę dziewczyny może wyjaśnić przyglądając się jej rodzinie. Sylvia nie widziała w niej zbyt wielu przykładów odpowiedniego zachowania. W pewnym sensie została wychowana w przyzwyczajeniu do ciągłego ponoszenia kar. Pierwsze nie były może sprawiedliwe, ale też trudno nazwać je drastycznymi. Młodość ma swoje prawa, robi się różne rzeczy i ponoszenie za to konsekwencji jest, według dorosłych, normalne i akceptowane. Jednak ten rodzaj myślenie boleśnie odbił się na Sylvii. W 1965 roku w sąsiedztwie pani Baniszewski zamieszkali państwo Vermillion. Phyllis Vermillion pracowała na nocna zmianę i potrzebowała opiekunki do swoich dzieci. Wpadła na pomysł, by zatrudnić do tego panią Baniszewski. Zauważyła, że kobieta zajmuje się gromadką swoich dziećmi i dwiema obcymi dziewczynami. Mogłaby zatem zająć się i dzieciakami Phyllis. Postanowiła odwiedzić sąsiadkę wraz z mężem.
Państwo Vermillion usiedli przy stole i pili kawę, gdy naglę dzieci Gertrude zaczęły się sprzeczać. Mały Dennis wybuchnął płaczem. Phyllis zauważyła młodą, ładną, nieco nieśmiałą dziewczynę z podbitym okiem.. Gertrude przedstawiła ją jako Sylvię, a Paula dodała, że to ona podbiła jej oko. Chwilę wcześniej Paula nalała do szklanki gorącej wody i rzuciła nią w dziewczynę. Po tej wizycie Phyllis postanowiła znaleźć inną opiekunkę. Jednocześnie kobieta nie widziała w postępowaniu Gertrude i Pauli niczego, o czym mogłaby powiadomić policję.
Na początku października pani Vermillion po raz kolejny spotkała się z rodziną Baniszewskich. Widziała też Sylvię. Dziewczyna nadal wyglądała okropnie. Tym razem miała podbite drugie oko i rozcięte usta. Obok niej stała Paula, która od razu pochwaliła się, że to ona tak urządziła koleżankę. Po tych słowach znów zaczęła bić bezbronną dziewczynę pasem. A Phyllis po raz kolejny nie zareagowała.
Sylvia prawdopodobnie w ogóle nie myślała o ucieczce. Bo niby dokąd? Uciec, by spać na ulicy? Równie dobrze mogła zostać w tym domu, nawet związana i zamknięta w piwnicy, co nastąpiło w niedalekiej przyszłości. Był też moment, w którym Sylvia i jej siostra skarżyły się na swój los. Jednak nikt nie wziął ich słów poważnie. Wtedy zamilkły. Warto wspomnieć również o częstym pytaniu, jakie zadawała sobie Sylvia - czemu ludzie jej nie lubią? Nie znała odpowiedzi. Wiedziała natomiast, że gdyby się poskarżyła, to - o ile ktoś by jej wreszcie uwierzył - musiałby opowiedzieć przez co przeszła. Traktowano ją coraz gorzej, a wstyd i strach powstrzymywały ją coraz silniej przed wyjawieniem prawdy. Siostry panicznie bały się gniewu Gertrude. Doszła do tego również obawa Sylvii, że jeśli piśnie komuś choć słowo, pani Baniszewski zemści się na jej młodszej niepełnosprawnej siostrze.
Zanim zaczęły się tortury
Trzeba pamiętać, że na początku Sylvia nie była bita i karana w okrutny sposób. W lipcu zdarzało się to okazjonalne, pewną regularność osiągnęło na przełomie sierpnia i września, by w końcu powtarzać się codziennie przez długie godziny pod koniec października.
Pierwsze tygodnie pobytu u Gertrude mijały w miarę spokojnie - podopieczna chodziła z dziećmi do kościoła, słuchała z nimi muzyki, oglądała telewizję. Spotykała się ze znajomymi. Chodziła też do tej samej szkoły, co Stephanie i Paula. Razem z całą rodziną jadła posiłki - przeważnie krakersy lub kanapki. Czasem Gertrude przygotowała zupę, a wówczas każdy musiał czekać na swoją kolej (w domu był tylko trzy łyżki, później jedna). Wyglądało to tak, że kiedy jedna osoba skończyła posiłek, myła łyżkę i wręczała ją kolejnej osobie.
Prawdopodobnie pod koniec sierpnia pani Baniszewski nakryła Sylvię śpiącą w jednym łóżku z chłopcem. Wybuchła awantura, że nastolatka będzie w ciąży. Żeby temu zapobiec, Gertrude kilkakrotnie kopnęła dziewczynę w krocze. Późniejsza autopsja ujawniła przerażające okaleczenia organów płciowych Sylvii.
Informacja o rzekomej ciąży koleżanki bardzo zdenerwowała Paulę - przewróciła ją na podłogę i zabroniła kiedykolwiek siadać na krześle. W ramach rewanżu Sylvia rozpowiedziała w szkole, że Stephanie i Paula są prostytutkami. Kiedy dowiedział się o tym chłopak Stephanie, pobił Sylvię. 15-letni Coy Hubbard, ładny chłopiec o ciemnych kręconych włosach, był nad wiek rozwinięty i często miał problemy w szkole. Po odpłaceniu dziewczynie za krzywdę Stephanie, później często trenował na niej chwyty judo. Rzucał nią o ściany, a Gertrude karała za to...Sylvię.
Pani Baniszewski opowiadała dzieciom sąsiadów, że jej podopieczna jest zła i namawiała je do zemsty. Wynikiem tych działań było wiele bójek, jak choćby ta z 13-letnią Annie Siscoe, jedną z niewielu koleżanek Sylvii. Gertrude doniosła, jakoby dziewczyna źle wyrażała się o pani Siscoe, nazywając ją dziwką itp. Anna uwierzyła i w złości zaatakowała starszą koleżankę. Podczas szamotaniny Sylvia chwyciła się za brzuch i krzyknęła: "Och, moje dziecko!" Mimo że nadal była dziewicą, uwierzyła, że jest w ciąży. Jak widać, nie miała zbyt dużego pojęcia o tym, skąd się biorą dzieci.
Nastolatka czuła się napiętnowana krążącymi na jej temat plotkami, zwłaszcza tymi dotyczącymi rozwiązłości. Żeby odreagować, mogła rozsiewać podobne plotki o innych dziewczynach, choć z drugiej strony bardziej prawdopodobne jest to, że stała za tym Gertrude, która chciała jak najbardziej zniechęcić ludzi do Sylvii.
W tym samym czasie Paula znalazła sobie nową zabawę. Wielką przyjemność sprawiało jej ciskanie czym popadnie w głowę współlokatorki - nożami, talerzami, puszkami... Wszystkim, co było pod ręką. Pani Baniszewski zmuszała również Jenny, siostrę Sylvii, do zadawania jej ciosów. Gdy za pierwszym razem dziewczynka odmówiła, Gertrude z całej siły uderzyła ją w twarz. Później praworęczna Jenny "biła" siostrę lewą ręką, żeby nie zrobić jej krzywdy.
(Nie)Seksualne tortury
Na początku października Sylvia przestała chodzić do szkoły. Nie miała stroju na zajęcia w-f, a Gertrude nie chciała jej dać na niego pieniędzy. Pewnego dnia nastolatka wróciła ze szkoły, przynosząc ze sobą strój gimnastyczny. Powiedziała, że go znalazła, ale opiekunka uznała, że dziewczyna kłamie i go ukradła. Prawdopodobnie miała rację. W czasie awantury Sylvia przyznała się do kradzieży. Pani Baniszewski uderzyła ją, a gdy Sylvia upadła na podłogę, zaczęła kopać i bić pasem. Po chwili zmieniła rodzaj kary. Przypomniała sobie o rozwiązłości dziewczyny, więc kolejne ciosy spadły na jej krocze. Później Gertrude wróciła pamięcią do kradzieży, co zaowocowało przypalaniem "lepkich palców" dziewczyny. Na koniec po raz kolejny wychłostała ją pasem.
Przypalanie i używanie ognia stało się ulubionym sposobem karania dziewczyny. Gertrude i jej dzieci zaczęli przypalać Sylvię papierosami i zapałkami. Paula tak mocno biła dziewczynę, że w końcu złamała sobie rękę - później biła więc ręką w gipsie. Torturowanie Sylvii - bicie, przypalanie, kopanie, trenowanie ciosów - upowszechniło się jako najlepszy sposób spędzania czasu dla dzieciaków z okolicy. Wkrótce dziewczyna miała połamane wszystkie paznokcie, a także prawie odgryzła sobie dolną wargę.
Zastanawiające, że Gertrude i dzieci robili z tą dziewczyną wszystko, co tylko przychodziło im do głowy, ale powstrzymywali się przed wykorzystywaniem seksualnym. Choć pani Baniszewski kopała dziewczynę w kroczę, nie dotykała Sylvii w sposób sugerujący, że jest lesbijką. Żaden z chłopców, jakkolwiek podnieconych torturowaniem dziewczyny, nigdy jej nie zgwałcił ani nie zmuszał do seksu oralnego. Autopsja ujawniła rany narządów płciowych ofiary, ale spowodowały je uderzenia, a nie gwałt. W jej ciele nie znaleziono śladów nasienia. Być może odpowiedzią na to jest autentyczna wiara oprawców w rozwiązłość Sylwii, a co za tym idzie - obawa przed chorobami, jakimi mogłaby ich zarazić.
Jest coraz gorzej
Pewnego dnia pani Baniszewski bardzo zdenerwowała się na Sylwię, ponieważ dowiedziała się, że dziewczyna ma przy sobie większą sumę pieniędzy. Założyła, że pieniądze pochodzą z kradzieży lub prostytucji, bo przecież Sylvia nie mogła ich zdobyć dzięki oddaniu do skupu uzbieranych butelek. Gdy w domu zebrała się grupka dzieci, Gertrude zmusiła podopieczną do zdjęcia wszystkich ubrań. Dziewczyna posłusznie wykonała polecenie i naga stanęła przed rodziną. Wtedy pani domu brutalnie wsadziła jej pustą butelkę do pochwy. W tym momencie do domu weszła Stephanie. Kiedy zobaczyła rozebraną Sylvię z wystającą spomiędzy nóg butelką, podbiegła do niej i zaczęła bić. Nie wiedziała, że to przedstawienie zaaranżowała matka.
Pewnej październikowej nocy Sylvia zmoczyła łóżko, prawdopodobnie z powodu ciągłego strachu, w jakim żyła albo jej podbrzusze było już tak zmasakrowane, że nie była w stanie utrzymać moczu. Tak czy inaczej, od tej pory Sylvia miała mieszkać w piwnicy, ponieważ nie nadawała się do życia z ludźmi. Paula zakazała jej też korzystać z łazienki.
W tym samym czasie oprawcy wymyślili nową zabawę. Wiązali dziewczynę, napełniali starą wannę wrzątkiem i wrzucali do niej brudasa. Często uczestniczył w tym14-letni Richard "Ricky" Hobbs. Gertrude i Paula czasem wrzucały związaną Sylvię do pustej wanny, gdzie rówieśniczka wcierała sól w jej ciągle otwarte rany.
Od tej pory ofiara prawie ciągle była naga. Dzieci wymyśliły kolejną torturę. Oprócz rutynowego już bicia, kopania, podpalania i kłucia nagiej dziewczyny zaczęły jeszcze spychać ją ze schodów. Gdy Sylvia spadła, musiała wejść na górę i ponownie ją spychano.
Od czasu do czasu nastolatka mogła wyjść z piwnicy i dostać coś do jedzenia, najczęściej zupę, którą musiała jeść rękoma. Gdy tylko zaczynała posiłek, John zabierał jej talerz. Z jedzeniem łączy się tez kolejna zabawa - John i Gertrude zmuszali Sylwię, by zjadała odchody i piła mocz.
Znikąd pomocy
Na zdjęciu dwóch oprawców.
Gdyby odpowiedni ludzie zareagowali nieco inaczej, Sylvia prawdopodobnie nadal by żyła. Pierwszą "winną" była starsza siostra Sylvi i Jane, Diana Shoemaker. Dziewczyny kilka razy zwracały jej uwagę na to, że jedna z nich jest za wszystko karana - nawet za rzeczy, których nie zrobiła. Diana nie przywiązywała jednak należytej wagi do słów młodszych sióstr. Wiedziała, że nikt nie lubi kar, ale Sylvia z pewnością musiała być winna. Inaczej by ich nie było.
Pani Baniszewski czasem przyjmowała w swoim domu gości. Jednym z nich była wspomniana już Phyllis Vermillion, która nie zareagowała mimo naocznych dowodów. W domu Gertrude bywała także 12-letnia Judy Duke, która kilka razy opowiadała swojej mamie o tym, jak wszyscy traktują Sylvię. Pani Duke pomyślała tylko, że Sylvia zasłużyła sobie na takie traktowanie. Także pastor Roy Julian starał się odwiedzać wiernych swojej parafii. U pani Baniszewski był we wrześniu. Usiedli w salonie i Gertrude zaczęła uskarżać się na swojego męża, problemy zdrowotne, problemy z dziećmi. Skarżyła się też na Sylvię jako tę najgorszą. Oskarżała nastolatkę o spotykanie się ze starszymi mężczyznami za pieniądze. Wielebny kojarzył młodą, ładną dziewczynę i był wstrząśnięty tymi informacjami. Chciał porozmawiać z Sylwią, ale Gertrude poradziła, żeby lepiej spytał jej siostrę. Jenny bardzo bała się opiekunki, więc mechanicznie wyrecytowała kilka z "przewinień" starszej siostry: Ciągle oszukiwała. W nocy, gdy wszyscy spaliśmy ona wykradała się do kuchni i opróżniała lodówkę. Jenny miała nadzieję, że pani Baniszewski nie każe jej opowiadać o seksualnych "przestępstwach" Sylvii. Na szczęście to, co powiedziała wystarczyło. Wspólnie odmówili modlitwę i pastor opuścił dom. Pojawił się kilka tygodni później i Gertrude znów zaczęła narzekać na Sylvię. Powiedziała, że dziewczyna oczernia jej córkę, rozpowiadając jakoby była prostytutką. Gospodyni broniła Pauli, mówiąc: Ale ja znam moją córkę. Znam też Sylvię. To nie Paula będzie miała dziecko, tylko Sylvia. Wielebnego niepokoiła wielka nienawiść córki pani Baniszewski w stosunku do rówieśniczki. Gertrude twierdziła, że jest dokładnie odwrotnie. Po tych słowach Roy Julian opuścił dom pani Baniszewski. Była to jego ostatnia wizyta.
Tak blisko, tak daleko
W październiku Diana Shoemaker przyszła odwiedzić siostry. Gertrude nie mogła pozwolić, by zobaczyła, w jakich warunkach mieszkają dziewczyny, a zwłaszcza Sylvia. Nie wpuściła jej więc do domu mówiąc, że Betty i Lester zabronili im kontaktu ze starszą siostrą. Diana nalegała, ale Gertrude zagroziła wezwaniem policji. Do spotkania doszło jednak kilka dni później. Jenny spotkała Dianę na ulicy na krótko przed śmiercią Sylvii. Dziewczyna powiedziała tylko, że nie może z nią rozmawiać, bo będzie miała problemy i uciekła. Diany to nie zastanowiło.
Ktoś jednak próbował interweniować w tej sprawie. Opieka społeczna dostała anonimową informację, że w domu pani Baniszewski jest dziewczyna w bardzo złym stanie. Wkrótce do drzwi Gertrude zapukała pielęgniarka. Gospodyni wpuściła ją. Kobieta przedstawiła się i powiedziała, w jakiej sprawie przychodzi. Chciała zobaczyć dziewczynę, której dotyczyło zgłoszenie. W pokoju, gdzie rozmawiały gospodyni i pielęgniarka, była również Jenny. Bardzo bała się reakcji pani Baniszewski, ale miała też wielką nadzieję na ratunek. Wystarczyło jednak jedno spojrzenie, Gertrude, by podopieczna siedziała cicho. Oczy pani Baniszewski wyraźnie ostrzegały: jeśli powiesz coś na temat Sylvii, będziesz traktowana tak samo jak ona. Gertrude kazała dziewczynie iść do kuchni i pozmywać naczynia. Jenny usłuchała bez szemrania.
Kobiety zostały same i mogły spokojnie porozmawiać.
- Wiem o kim pani mówi - zaczęła Gertrude - Chodzi o siostrę Jenny, Sylvię. Ma blizny na całym ciele. Dziewczyna w ogóle o siebie nie dbała, więc wyrzuciłam ją z domu. Nie jest godna, by z nami mieszkać. To prostytutka. - zamilkła na chwilę - Nie mam pojęcia, gdzie się teraz podziewa - dodała na koniec.
Spotkanie odbyło się w pokoju nad piwnicą, gdzie leżała związana Sylvia.
Pracownica opieki społecznej wróciła do biura. W dokumentach zanotowała, że była na miejscu, sprawdziła informację i nic więcej nie można zrobić w tej sprawie.
Pięć dni przed śmiercią Sylvii w domu pani Baniszewski była nawet policja. Wezwała ją Gertrude. Do mieszkania dobijał się Robert Bruce Hanlon. Mężczyzna chciał odzyskać rzeczy, które dzieci Gertrude ukradły mu z piwnicy. Kiedy przyjechali policjanci, Robert wchodził do mieszkania przez okno. Został zatrzymany.
Wszystko to widzieli ze swojego samochodu Phyllis i Ray Vermillion. Zeznawali jako świadkowie i dzięki temu Roberta udało się oczyścić z zarzutów. Nawet przy nadarzającej się okazji Phyllis nie wspomniała o tym, czego była świadkiem w domu sąsiadki.
Ostatni weekend
Weekend rozpoczął się dla Sylvii mniej okrutnie niż zazwyczaj. Gertrude pozwoliła jej spać na górze, w normalnym łóżku, ale pod warunkiem, że John, Coy i Stephanie przywiążą ją do niego. Dziewczyna nie mogła więc wyjść do łazienki.
- Nie pójdziesz do łazienki dopóki nie oduczysz się sikania do łóżka - powiedziała na dobranoc Gertrude. Groźba nie poskutkowała - w nocy Sylvia zmoczyła łóżko.
Sobotni poranek rozpoczął przymusowy striptiz. Nastolatka musiała znów wsadzać sobie do pochwy butelkę. Opiekunka postanowiła zemścić się na dziewczynie za to, że szkalowała jej dzieci w szkole. - Oczerniałaś moje dzieci, teraz ja napiętnuję ciebie - powiedziała.
Kazała Ricky'emu zrobić Sylvii "tatuaż". Chłopiec chętnie wykonał zadanie. Rozebrali, związali i zakneblowali ofiarę. Potem Gertrude rozgrzała igłę i wypaliła na skórze dziewczyny litery "I'm" (jestem). Oddała igłę Ricky'emu, by dokończył dzieła. Chłopiec z wielkim przejęciem zaczął wypalać kolejne litery na brzuchu Sylvii. W pewnym momencie przerwał i spytał pani Baniszewski, jak się pisze "prostitute" (prostytutka). Gospodyni napisała ten wyraz na kartce i Ricky wrócił do pracy. Kilka minut później Ricky, Paula i dziesięcioletnia Shirley postanowili wypalić jeszcze jedną literę na ciele Sylwii - "S". Nie do końca wiadomo, co miała ona oznaczać - S jak Sylvia lub S jak slave (niewolnik). Chłopiec wypalił połowę litery na piersi ofiary. Zawołali Jenny, by dokończyła. Siostra Sylvii była przerażona. Gdy próbowała odmówić, została uderzona. Dzieci straszyły ją, że jeśli tego nie zrobi, sama też zostanie przypalona. Mimo to odmówiła. Literę "S" dokończyła Shirley. Zrobiła to jednak tak niefortunnie, że zamiast "S" wyszło "3".
Gertrude zawołała resztę dzieci i zaczęła szydzić z Sylvii.
- I co teraz zrobisz? Nie wyjdziesz za mąż, nigdy się nie rozbierzesz. Co teraz zrobisz? - pytała złośliwie.
- Teraz już nic nie mogę zrobić. To już tam jest - odpowiedziała Sylvia płacząc i dławiąc się. Wieczorem wróciła do piwnicy. Tam Coy Hubbard znów trenował na niej karate. Później przyszła Jenny. Sylvia powiedziała jej, że umiera i jest tego pewna.
Tej nocy zmaltretowana nastolatka również spała na górze. Następnego dnia, po południu, Gertrude i Stephanie wykąpały dziewczynę. Tym razem woda była ciepła, nie wrząca.
Po kąpieli pani Baniszewski zmusiła Sylvię by napisała list do rodziców. Dziewczyna chciała zacząć jak zwykle słowami "Kochana Mamo i Tato", ale Gertrude kazała jej napisać bardziej oficjalnie: "Do Pana i Pani Likens". Po śmierci Sylvii opiekunka przekazała ten list policji. Zeznała też, że dziewczyna zniknęła kilka dni wcześniej, a na podwórku znaleźli tylko ten list.
Brzmiał on mniej więcej tak:
Do Pana i Pani Likens,
W środku nocy byłam z grupą chłopców. Powiedzieli, że mi zapłacą, jeśli przyniosę rzeczy, które miałam w samochodzie. Dostali to, co chcieli... i pobili mnie, zostawiając na twarzy i całym ciele blizny.
Na brzuchu wycieli mi napis: Jestem prostytutką i jestem z tego dumna.
Zrobiłam wszystko, co mogłam zrobić, by Gertrude była na mnie wściekła i wydała więcej pieniędzy niż miała. Zniszczyłam nowy materac. Gertrude musiała też zapłacić za lekarza, na którego nie było jej stać. Przyprawiłam ją i jej dzieci o chorobę nerwową...
Kobieta wpadła na pomysł, by wywieźć dziewczynę na wysypisko. Mieli to zrobić John i Jenny. Ale wcześniej Sylvia spróbowała uciec z domu. Osłabiona i przeraźliwie okaleczona zaczęła biec w stronę drzwi wejściowych. Pani Baniszewski złapała ją, gdy dziewczyna już miała wybiec na ganek.
Zaciągnęła ją do kuchni i zaproponowała tosta. Sylvia odmówiła, nie mogła nic przełknąć. Rozwścieczona Gertrude zaczęła ją bić po twarzy metalowym prętem.
Sylvia znów trafiła do piwnicy. Została związana, a opiekunka przyniosła jej paczkę krakersów. Być może nie chciała by dziewczyna umarła, przynajmniej nie w domu. Sylvia powiedziała, żeby Gertrude dała to psu, który jest bardziej głodny niż ona. Prawdopodobnie ofiara wiedziała, że nie ma już nic do stracenia i dlatego odważyła się na bunt. W odpowiedzi kobieta kilka razu uderzyła ją w brzuch. Następny dzień, niedziela 24 października, zaczął się od bicia. Pani Baniszewski bujała się na krześle, siedząc nad Sylvią. Krzesło złamało się zanim dosięgnęło dziewczyny. Zdenerwowana kobieta chciała uderzyć Sylvię łopatą, jednak biorąc zamach trafiła w siebie, fundując sobie potężnego siniaka pod okiem. Wtedy do piwnicy zszedł Coy Hubbard i uderzył nastolatkę w głowę kijem od szczotki. Dziewczyna straciła przytomność. Oprawcy stracili nią zainteresowanie i wyszli z piwnicy. W nocy Sylvia robiła dużo hałasu. Uderzała szuflą od węgla o podłogę. Sąsiedzi się obudzili, narzekali na hałasy, jednak nie wezwali policji.
Następnego dnia zabrano dziewczynę na górę. Wzięła kolejną normalną kąpiel. Gdy Stephanie i Ricky wyciągnęli ją z wody, zauważyli, że nie oddycha. Stephanie próbowała ratować nastolatkę metodą usta-usta. Na próżno. Sylvia nie żyła.
Gertrude kazała Ricky'emu wezwać policję. Gdy policjanci przybyli na miejsce, pani Baniszewski wręczyła im list, który wcześniej napisała Sylvia. Kobieta miała nadzieję, że to oczyści ją z jakichkolwiek podejrzeń. Zanim funkcjonaiusze spojrzeli na kartkę papieru, podbiegła do nich wystraszona i przerażona Jenny i wyszeptała: Zabierzcie mnie stąd, to opowiem wam o wszystkim.
Gdy policjanci dotarli pod wskazany adres, ich oczom ukazał się obskurny, zaniedbany dom. W piwnicy znaleźli wychudzone zwłoki 16-letniej dziewczyny, Sylvii Marii Likens. Jej cialo pokrywała duża ilość siniaków i ponad 100 małych ran, które później zidentyfikowano jako ślady po przypalaniu papierosem. Funkcjonariusze zauważyli też miejsca zupełnie pozbawione skóry. Sylvia miała wyciętą na piersi dużą liczbę 3, jednak bardziej wstrząsający okazał się napis na brzuchu, wypalony drukowanymi literami:
JESTEM PROSTYTUTKĄ I JESTEM Z TEGO DUMNA!
Tego niebywale brutalnego morderstwa dokonały dzieci w wieku 11-12 lat. Przewodziła im 37-letnia Gertrude Baniszewski, która opiekowała się Sylvią i jej 15-letnią niepełnosprawną siostrą Jenny Fay od początku lipca 1965 roku. Jenny Fay była lekko sparaliżowana i nosiła na nodze wspomagającą klamrę. Rodzice dziewczynek oddali je pod opiekę pani Baniszewski, by móc spokojnie podróżować po kraju z grupą cyrkowców.
Gertrude Baniszewski nie miała lekkiego życia, ale nigdy nie weszła w konflikt z prawem. Urodziła się w 1929 roku jako trzecie dziecko z sześciorga rodzeństwa w niezbyt zamożnej rodzinie. Gertrude zawsze bardziej kochała tatę niż mamę, więc bardzo przeżyła jego wczesną śmierć. Zmarł na atak serca, gdy miała 11 lat. Od tego czasu między nią a matką wybuchały regularne kłótnie. Po skończeniu 16 lat dziewczyna postanowiła zakończyć edukację i poślubić 18-letniego Johna Baniszewski. Szybko zaszła w ciążę, co również w przyszłości zdarzało się jej nader często. John był policjantem, jednak nie przeszkadzało mu to w częstym biciu żony. Ten sposób rozwiązywania problemów rodzinnych doprowadził do rozpadu małżeństwa po 10 latach wspólnego życia.
Zaraz po rozwodzie Gertrude poznała Edwarda Guthrie i wyszła za niego za mąż. Małżeństwo przetrwało tylko 3 miesiące. Edward nie chciał utrzymywać czwórki dzieci z poprzedniego związku żony. Po kolejnym rozwodzie Gertrude wróciła do Johna. Pobrali się, a po siedmiu latach ponownie rozwiedli. Owocem tego związku było 2 dzieci.
W 1963 roku na 37-letnią Gertrude zwrócił uwagę 23-letni Dennis Lee Wright. Przez jakiś czas żyli ze sobą bez ślubu, mimo że nie było to wówczas społecznie akceptowane. Związek nie był udany, Dennis nie szanował swojej partnerki. Mimo to Gertrude dwukrotnie zaszła z nim w ciążę - pierwszą poroniła, ale potem urodziła Dennisa Juniora. Wtedy też Dennis Lee Wright porzucił kochankę. Gertrude nie wyglądała więc zbyt dobrze, gdy poznała rodzinę Likens. Miała zatroskaną i przedwcześnie postarzałą twarz. Zanim skończyła 40 lat, była już 13 razy w ciąży. Urodziła siedmioro dzieci, sześć razy poroniła. Odpalała jednego papierosa od poprzedniego, cierpiała na astmę, zapalenie oskrzeli i nerwicę. Utrzymywała się z okazjonalnych datków i równie sporadycznych alimentów. Od czasu do czasu pracowała przy prasowaniu i pilnowaniu dzieci. Nie chcąc, by ludzie dowiedzieli się, że jej najmłodsze dziecko pochodziło z niezalegalizowanego związku, przedstawiała się jako "pani Wright".
Betty Likens i jej mąż Lester razem z dziećmi przebywali w tym czasie w okolicy. Likens ciągle szukał stałej pracy, rodzina często więc zmieniała miejsce zamieszkania.
Sylvia i Jenny spacerowały razem z nowo poznaną koleżanką, Darlene McGuire. Spotkały Paulę Baniszewski, otyłą i złośliwą 17-latkę. Zaprosiła nowopoznane dziewczyny do siebie. Czas mijał im przyjemnie i szybko - żartowały, piły sok. Wieczorem Paula zaproponowała im nocleg. Sylvia i Jenny nie musiały nikogo pytać o pozwolenie. Tata szukał gdzieś daleko pracy, a mama akurat siedziała w więzieniu za drobne kradzieże. Zostały.
Rodzina zastępcza
Gdy Lester Likens dowiedział się, że jego żona przebywa w więzieniu, postanowił odnaleźć córki. Zabrał ze sobą najstarszego syna, 19-letniego Danny'ego. Szukali ich długo i na próżno. Dopiero od Darlene dowiedzieli się, że dziewczynki są w domu pani Baniszewski.
Lester pojawił się u "pani Wright" dosyć późno, zmęczony całym dniem poszukiwań. Opowiedział Gertrude o sobie i swojej rodzinie. Gospodyni zaoferowała mu nocleg na kanapie w pokoju gościnnym, co przyjął z wdzięcznością. Następnego dnia Likens zaproponował pani Baniszewski pracę jako opiekunka. Kobieta zgodziła się zająć Sylvią i Jenny za 20 dolarów tygodniowo.
Ponad rok później, w trakcie procesu, na pytanie, czy jako ojciec sprawdził warunki, w jakich zostawia córki, Lester odpowie, że nie. Gdyby to zrobił, z pewnością zauważyłby brak ogrzewania w domu, zbyt małą liczbę łóżek, jedynie 3 łyżki w kuchennej szufladzie. A tak oddał swoje dzieci pod opiekę kobiecie, o której nie wiedział nic. Zauważył tylko, że Gertrude ma dużą rodzinę, ale za to nie ma prawie pieniędzy na jej utrzymanie.
Opuszczając dom "pani Wright" Likens dał jej brzemienną w skutkach radę: Musisz trzymać te dziewczyny krótko, bo matka pozwalała im na wszystko.
Kim była Sylvia Likens?
Sylvia czuła się w swojej rodzinie nieco dziwnie, może dlatego, że urodziła się pomiędzy dwoma parami bliźniąt. Danny i Diana byli od niej 2 lata starsi, a Jenny i Benny rok młodsi.
Rodzinie Likens nigdy dobrze się nie powodziło pod względem finansowym, w czym nie pomagały częste zawirowania w związku Lestera i Betty - dramatyczne rozstania i spektakularne powroty. W dodatku Sylvia czuła się nieco zaniedbana, ponieważ większość uwagi rodziców była skierowana na dwie pary bliźniąt i niepełnosprawną Jenny.
W wieku 16 lat dziewczyna już ponad 13 razy zmieniała miejsce zamieszkania. Gdy rodzice stwierdzali, że dziewczynki będą im przeszkadzać ,bez skrupułów zostawiali Sylvię i Jenny pod opieką babci. Wydawało się, że siostry są ze sobą bardzo blisko związane. Kiedy razem wybierały się na rolki, Sylvia zakładała Jenny rolkę na zdrową nogę i kręciła kółkami po to, aby siostra na swój sposób również poznała ten sport.
Początek problemów
Pierwszy tydzień spędzony w domu pani Baniszewski upłynął dziewczynom spokojnie. Poznały resztę dzieci i nową szkołę. W drugim tygodniu zaczęły pojawiać się problemy. Gertrude nie dostała w terminie obiecanych 20 $ za opiekę nad dziewczynkami. Nie omieszkała się im o tym powiedzieć w typowy dla siebie sposób: Zajmuję się wami, wy dwie suki i nic z tego nie mam! Siostry zostały za to ukarane - leżały na łóżku i dostawały klapsy na gołe pośladki. Zapłata przyszła następnego dnia.
Kilka dni później Betty i Lester mieli kilka dni wolnych od pracy i przyjechali odwiedzić córki. Ani podczas tych, ani w czasie kolejnych spotkań z rodzicami dziewczynki nie powiedziały słowa o tym, jak są traktowane w tym domu.
Następny tydzień przyniósł kolejną awanturę i karę. Pani Baniszewski uznała, że Sylvia namawia inne dzieci do drobnych kradzieży. Przy okazji oskarżyła ją o trzy inne rzeczy - nieuczciwość, brak dbałości o czystość i - wreszcie - rozwiązłość.
Na ile te oskarżenia były spójne z rzeczywistością? Betty oskarżono kiedyś o kradzież ze sklepu, ale to Sylvia przyznała się do tego. Gertrude uważała jednak, że podopieczna nadal kradnie i trzeba ją za to karać. Nie była to prawda. Czasami cała rodzina Sylvii zajmowała się zbieraniem butelek, by oddać je do skupu. Jednak pani Baniszewski uparcie twierdziła, że dziewczyna kradła te butelki. Kwestia dbania o higienę również wydawała się sporna. Sylvia dbała o siebie, a jeśli nie zawsze była czysta i pachnąca, wynikało to raczej z warunków, w jakich przebywała. Prawdopodobnie była też dziewicą, co nie znaczyło, że nie flirtowała z chłopcami, ale trudno określać ją jako rozwiązłą. Gertrude Baniszewski prawdopodobnie oskarżała dziewczynę o to, czego sama najbardziej się obawiała i co potępiała. Nie ma żadnych dowodów na to, by cokolwiek ukradła, ale z pewnością myślała o tym bardzo często. Jej higiena osobista, jak i całego jej domu, była na niskim poziomie. Ciągle chora, musiała radzić sobie sama z gromadką dzieci. Bardzo obawiała się również o reputację swoją i córek. Dwa razy zaszła w ciążę, będąc w związku pozamałżeńskim. Natomiast jedna z jej córek, 17-letnia Paula, "wpadła" z żonatym mężczyzną.
Na początku swojego pobytu u pani Baniszewski Sylvia co niedzielę chodziła do kościoła razem z dziećmi Gertrude. Pewnego razu Paula naskarżyła na Sylvię matce. Nastolatka rzekomo strasznie obżerała się podczas posiłków podawanych w kościele. Pani Baniszewski razem z dziećmi wymyśliła za to specjalną karę, która - tak jak i wszystkie inne - miała ścisły związek z rodzajem przewinienia. Podczas kolacji kiełbaska Sylvii powędrowała z rąk do rąk dookoła stołu i została nafaszerowana różnymi przyprawami. Gdy wróciła do dziewczyny, ta oczywiście musiała ją zjeść. Kiełbaska była tak okropna, że Sylvia natychmiast wszystko zwymiotowała. Zmuszono ją więc do zjedzenia własnych wymiocin.
Może to lubiła?
Gdy przerażająca zbrodnia z października 1965 roku wyszła na jaw, prawie we wszystkich gazetach zadawano pytanie: dlaczego Sylvia nie uciekła z tego domu? Może była masochistką?
Postawę dziewczyny może wyjaśnić przyglądając się jej rodzinie. Sylvia nie widziała w niej zbyt wielu przykładów odpowiedniego zachowania. W pewnym sensie została wychowana w przyzwyczajeniu do ciągłego ponoszenia kar. Pierwsze nie były może sprawiedliwe, ale też trudno nazwać je drastycznymi. Młodość ma swoje prawa, robi się różne rzeczy i ponoszenie za to konsekwencji jest, według dorosłych, normalne i akceptowane. Jednak ten rodzaj myślenie boleśnie odbił się na Sylvii. W 1965 roku w sąsiedztwie pani Baniszewski zamieszkali państwo Vermillion. Phyllis Vermillion pracowała na nocna zmianę i potrzebowała opiekunki do swoich dzieci. Wpadła na pomysł, by zatrudnić do tego panią Baniszewski. Zauważyła, że kobieta zajmuje się gromadką swoich dziećmi i dwiema obcymi dziewczynami. Mogłaby zatem zająć się i dzieciakami Phyllis. Postanowiła odwiedzić sąsiadkę wraz z mężem.
Państwo Vermillion usiedli przy stole i pili kawę, gdy naglę dzieci Gertrude zaczęły się sprzeczać. Mały Dennis wybuchnął płaczem. Phyllis zauważyła młodą, ładną, nieco nieśmiałą dziewczynę z podbitym okiem.. Gertrude przedstawiła ją jako Sylvię, a Paula dodała, że to ona podbiła jej oko. Chwilę wcześniej Paula nalała do szklanki gorącej wody i rzuciła nią w dziewczynę. Po tej wizycie Phyllis postanowiła znaleźć inną opiekunkę. Jednocześnie kobieta nie widziała w postępowaniu Gertrude i Pauli niczego, o czym mogłaby powiadomić policję.
Na początku października pani Vermillion po raz kolejny spotkała się z rodziną Baniszewskich. Widziała też Sylvię. Dziewczyna nadal wyglądała okropnie. Tym razem miała podbite drugie oko i rozcięte usta. Obok niej stała Paula, która od razu pochwaliła się, że to ona tak urządziła koleżankę. Po tych słowach znów zaczęła bić bezbronną dziewczynę pasem. A Phyllis po raz kolejny nie zareagowała.
Sylvia prawdopodobnie w ogóle nie myślała o ucieczce. Bo niby dokąd? Uciec, by spać na ulicy? Równie dobrze mogła zostać w tym domu, nawet związana i zamknięta w piwnicy, co nastąpiło w niedalekiej przyszłości. Był też moment, w którym Sylvia i jej siostra skarżyły się na swój los. Jednak nikt nie wziął ich słów poważnie. Wtedy zamilkły. Warto wspomnieć również o częstym pytaniu, jakie zadawała sobie Sylvia - czemu ludzie jej nie lubią? Nie znała odpowiedzi. Wiedziała natomiast, że gdyby się poskarżyła, to - o ile ktoś by jej wreszcie uwierzył - musiałby opowiedzieć przez co przeszła. Traktowano ją coraz gorzej, a wstyd i strach powstrzymywały ją coraz silniej przed wyjawieniem prawdy. Siostry panicznie bały się gniewu Gertrude. Doszła do tego również obawa Sylvii, że jeśli piśnie komuś choć słowo, pani Baniszewski zemści się na jej młodszej niepełnosprawnej siostrze.
Zanim zaczęły się tortury
Trzeba pamiętać, że na początku Sylvia nie była bita i karana w okrutny sposób. W lipcu zdarzało się to okazjonalne, pewną regularność osiągnęło na przełomie sierpnia i września, by w końcu powtarzać się codziennie przez długie godziny pod koniec października.
Pierwsze tygodnie pobytu u Gertrude mijały w miarę spokojnie - podopieczna chodziła z dziećmi do kościoła, słuchała z nimi muzyki, oglądała telewizję. Spotykała się ze znajomymi. Chodziła też do tej samej szkoły, co Stephanie i Paula. Razem z całą rodziną jadła posiłki - przeważnie krakersy lub kanapki. Czasem Gertrude przygotowała zupę, a wówczas każdy musiał czekać na swoją kolej (w domu był tylko trzy łyżki, później jedna). Wyglądało to tak, że kiedy jedna osoba skończyła posiłek, myła łyżkę i wręczała ją kolejnej osobie.
Prawdopodobnie pod koniec sierpnia pani Baniszewski nakryła Sylvię śpiącą w jednym łóżku z chłopcem. Wybuchła awantura, że nastolatka będzie w ciąży. Żeby temu zapobiec, Gertrude kilkakrotnie kopnęła dziewczynę w krocze. Późniejsza autopsja ujawniła przerażające okaleczenia organów płciowych Sylvii.
Informacja o rzekomej ciąży koleżanki bardzo zdenerwowała Paulę - przewróciła ją na podłogę i zabroniła kiedykolwiek siadać na krześle. W ramach rewanżu Sylvia rozpowiedziała w szkole, że Stephanie i Paula są prostytutkami. Kiedy dowiedział się o tym chłopak Stephanie, pobił Sylvię. 15-letni Coy Hubbard, ładny chłopiec o ciemnych kręconych włosach, był nad wiek rozwinięty i często miał problemy w szkole. Po odpłaceniu dziewczynie za krzywdę Stephanie, później często trenował na niej chwyty judo. Rzucał nią o ściany, a Gertrude karała za to...Sylvię.
Pani Baniszewski opowiadała dzieciom sąsiadów, że jej podopieczna jest zła i namawiała je do zemsty. Wynikiem tych działań było wiele bójek, jak choćby ta z 13-letnią Annie Siscoe, jedną z niewielu koleżanek Sylvii. Gertrude doniosła, jakoby dziewczyna źle wyrażała się o pani Siscoe, nazywając ją dziwką itp. Anna uwierzyła i w złości zaatakowała starszą koleżankę. Podczas szamotaniny Sylvia chwyciła się za brzuch i krzyknęła: "Och, moje dziecko!" Mimo że nadal była dziewicą, uwierzyła, że jest w ciąży. Jak widać, nie miała zbyt dużego pojęcia o tym, skąd się biorą dzieci.
Nastolatka czuła się napiętnowana krążącymi na jej temat plotkami, zwłaszcza tymi dotyczącymi rozwiązłości. Żeby odreagować, mogła rozsiewać podobne plotki o innych dziewczynach, choć z drugiej strony bardziej prawdopodobne jest to, że stała za tym Gertrude, która chciała jak najbardziej zniechęcić ludzi do Sylvii.
W tym samym czasie Paula znalazła sobie nową zabawę. Wielką przyjemność sprawiało jej ciskanie czym popadnie w głowę współlokatorki - nożami, talerzami, puszkami... Wszystkim, co było pod ręką. Pani Baniszewski zmuszała również Jenny, siostrę Sylvii, do zadawania jej ciosów. Gdy za pierwszym razem dziewczynka odmówiła, Gertrude z całej siły uderzyła ją w twarz. Później praworęczna Jenny "biła" siostrę lewą ręką, żeby nie zrobić jej krzywdy.
(Nie)Seksualne tortury
Na początku października Sylvia przestała chodzić do szkoły. Nie miała stroju na zajęcia w-f, a Gertrude nie chciała jej dać na niego pieniędzy. Pewnego dnia nastolatka wróciła ze szkoły, przynosząc ze sobą strój gimnastyczny. Powiedziała, że go znalazła, ale opiekunka uznała, że dziewczyna kłamie i go ukradła. Prawdopodobnie miała rację. W czasie awantury Sylvia przyznała się do kradzieży. Pani Baniszewski uderzyła ją, a gdy Sylvia upadła na podłogę, zaczęła kopać i bić pasem. Po chwili zmieniła rodzaj kary. Przypomniała sobie o rozwiązłości dziewczyny, więc kolejne ciosy spadły na jej krocze. Później Gertrude wróciła pamięcią do kradzieży, co zaowocowało przypalaniem "lepkich palców" dziewczyny. Na koniec po raz kolejny wychłostała ją pasem.
Przypalanie i używanie ognia stało się ulubionym sposobem karania dziewczyny. Gertrude i jej dzieci zaczęli przypalać Sylvię papierosami i zapałkami. Paula tak mocno biła dziewczynę, że w końcu złamała sobie rękę - później biła więc ręką w gipsie. Torturowanie Sylvii - bicie, przypalanie, kopanie, trenowanie ciosów - upowszechniło się jako najlepszy sposób spędzania czasu dla dzieciaków z okolicy. Wkrótce dziewczyna miała połamane wszystkie paznokcie, a także prawie odgryzła sobie dolną wargę.
Zastanawiające, że Gertrude i dzieci robili z tą dziewczyną wszystko, co tylko przychodziło im do głowy, ale powstrzymywali się przed wykorzystywaniem seksualnym. Choć pani Baniszewski kopała dziewczynę w kroczę, nie dotykała Sylvii w sposób sugerujący, że jest lesbijką. Żaden z chłopców, jakkolwiek podnieconych torturowaniem dziewczyny, nigdy jej nie zgwałcił ani nie zmuszał do seksu oralnego. Autopsja ujawniła rany narządów płciowych ofiary, ale spowodowały je uderzenia, a nie gwałt. W jej ciele nie znaleziono śladów nasienia. Być może odpowiedzią na to jest autentyczna wiara oprawców w rozwiązłość Sylwii, a co za tym idzie - obawa przed chorobami, jakimi mogłaby ich zarazić.
Jest coraz gorzej
Pewnego dnia pani Baniszewski bardzo zdenerwowała się na Sylwię, ponieważ dowiedziała się, że dziewczyna ma przy sobie większą sumę pieniędzy. Założyła, że pieniądze pochodzą z kradzieży lub prostytucji, bo przecież Sylvia nie mogła ich zdobyć dzięki oddaniu do skupu uzbieranych butelek. Gdy w domu zebrała się grupka dzieci, Gertrude zmusiła podopieczną do zdjęcia wszystkich ubrań. Dziewczyna posłusznie wykonała polecenie i naga stanęła przed rodziną. Wtedy pani domu brutalnie wsadziła jej pustą butelkę do pochwy. W tym momencie do domu weszła Stephanie. Kiedy zobaczyła rozebraną Sylvię z wystającą spomiędzy nóg butelką, podbiegła do niej i zaczęła bić. Nie wiedziała, że to przedstawienie zaaranżowała matka.
Pewnej październikowej nocy Sylvia zmoczyła łóżko, prawdopodobnie z powodu ciągłego strachu, w jakim żyła albo jej podbrzusze było już tak zmasakrowane, że nie była w stanie utrzymać moczu. Tak czy inaczej, od tej pory Sylvia miała mieszkać w piwnicy, ponieważ nie nadawała się do życia z ludźmi. Paula zakazała jej też korzystać z łazienki.
W tym samym czasie oprawcy wymyślili nową zabawę. Wiązali dziewczynę, napełniali starą wannę wrzątkiem i wrzucali do niej brudasa. Często uczestniczył w tym14-letni Richard "Ricky" Hobbs. Gertrude i Paula czasem wrzucały związaną Sylvię do pustej wanny, gdzie rówieśniczka wcierała sól w jej ciągle otwarte rany.
Od tej pory ofiara prawie ciągle była naga. Dzieci wymyśliły kolejną torturę. Oprócz rutynowego już bicia, kopania, podpalania i kłucia nagiej dziewczyny zaczęły jeszcze spychać ją ze schodów. Gdy Sylvia spadła, musiała wejść na górę i ponownie ją spychano.
Od czasu do czasu nastolatka mogła wyjść z piwnicy i dostać coś do jedzenia, najczęściej zupę, którą musiała jeść rękoma. Gdy tylko zaczynała posiłek, John zabierał jej talerz. Z jedzeniem łączy się tez kolejna zabawa - John i Gertrude zmuszali Sylwię, by zjadała odchody i piła mocz.
Znikąd pomocy
Na zdjęciu dwóch oprawców.
Gdyby odpowiedni ludzie zareagowali nieco inaczej, Sylvia prawdopodobnie nadal by żyła. Pierwszą "winną" była starsza siostra Sylvi i Jane, Diana Shoemaker. Dziewczyny kilka razy zwracały jej uwagę na to, że jedna z nich jest za wszystko karana - nawet za rzeczy, których nie zrobiła. Diana nie przywiązywała jednak należytej wagi do słów młodszych sióstr. Wiedziała, że nikt nie lubi kar, ale Sylvia z pewnością musiała być winna. Inaczej by ich nie było.
Pani Baniszewski czasem przyjmowała w swoim domu gości. Jednym z nich była wspomniana już Phyllis Vermillion, która nie zareagowała mimo naocznych dowodów. W domu Gertrude bywała także 12-letnia Judy Duke, która kilka razy opowiadała swojej mamie o tym, jak wszyscy traktują Sylvię. Pani Duke pomyślała tylko, że Sylvia zasłużyła sobie na takie traktowanie. Także pastor Roy Julian starał się odwiedzać wiernych swojej parafii. U pani Baniszewski był we wrześniu. Usiedli w salonie i Gertrude zaczęła uskarżać się na swojego męża, problemy zdrowotne, problemy z dziećmi. Skarżyła się też na Sylvię jako tę najgorszą. Oskarżała nastolatkę o spotykanie się ze starszymi mężczyznami za pieniądze. Wielebny kojarzył młodą, ładną dziewczynę i był wstrząśnięty tymi informacjami. Chciał porozmawiać z Sylwią, ale Gertrude poradziła, żeby lepiej spytał jej siostrę. Jenny bardzo bała się opiekunki, więc mechanicznie wyrecytowała kilka z "przewinień" starszej siostry: Ciągle oszukiwała. W nocy, gdy wszyscy spaliśmy ona wykradała się do kuchni i opróżniała lodówkę. Jenny miała nadzieję, że pani Baniszewski nie każe jej opowiadać o seksualnych "przestępstwach" Sylvii. Na szczęście to, co powiedziała wystarczyło. Wspólnie odmówili modlitwę i pastor opuścił dom. Pojawił się kilka tygodni później i Gertrude znów zaczęła narzekać na Sylvię. Powiedziała, że dziewczyna oczernia jej córkę, rozpowiadając jakoby była prostytutką. Gospodyni broniła Pauli, mówiąc: Ale ja znam moją córkę. Znam też Sylvię. To nie Paula będzie miała dziecko, tylko Sylvia. Wielebnego niepokoiła wielka nienawiść córki pani Baniszewski w stosunku do rówieśniczki. Gertrude twierdziła, że jest dokładnie odwrotnie. Po tych słowach Roy Julian opuścił dom pani Baniszewski. Była to jego ostatnia wizyta.
Tak blisko, tak daleko
W październiku Diana Shoemaker przyszła odwiedzić siostry. Gertrude nie mogła pozwolić, by zobaczyła, w jakich warunkach mieszkają dziewczyny, a zwłaszcza Sylvia. Nie wpuściła jej więc do domu mówiąc, że Betty i Lester zabronili im kontaktu ze starszą siostrą. Diana nalegała, ale Gertrude zagroziła wezwaniem policji. Do spotkania doszło jednak kilka dni później. Jenny spotkała Dianę na ulicy na krótko przed śmiercią Sylvii. Dziewczyna powiedziała tylko, że nie może z nią rozmawiać, bo będzie miała problemy i uciekła. Diany to nie zastanowiło.
Ktoś jednak próbował interweniować w tej sprawie. Opieka społeczna dostała anonimową informację, że w domu pani Baniszewski jest dziewczyna w bardzo złym stanie. Wkrótce do drzwi Gertrude zapukała pielęgniarka. Gospodyni wpuściła ją. Kobieta przedstawiła się i powiedziała, w jakiej sprawie przychodzi. Chciała zobaczyć dziewczynę, której dotyczyło zgłoszenie. W pokoju, gdzie rozmawiały gospodyni i pielęgniarka, była również Jenny. Bardzo bała się reakcji pani Baniszewski, ale miała też wielką nadzieję na ratunek. Wystarczyło jednak jedno spojrzenie, Gertrude, by podopieczna siedziała cicho. Oczy pani Baniszewski wyraźnie ostrzegały: jeśli powiesz coś na temat Sylvii, będziesz traktowana tak samo jak ona. Gertrude kazała dziewczynie iść do kuchni i pozmywać naczynia. Jenny usłuchała bez szemrania.
Kobiety zostały same i mogły spokojnie porozmawiać.
- Wiem o kim pani mówi - zaczęła Gertrude - Chodzi o siostrę Jenny, Sylvię. Ma blizny na całym ciele. Dziewczyna w ogóle o siebie nie dbała, więc wyrzuciłam ją z domu. Nie jest godna, by z nami mieszkać. To prostytutka. - zamilkła na chwilę - Nie mam pojęcia, gdzie się teraz podziewa - dodała na koniec.
Spotkanie odbyło się w pokoju nad piwnicą, gdzie leżała związana Sylvia.
Pracownica opieki społecznej wróciła do biura. W dokumentach zanotowała, że była na miejscu, sprawdziła informację i nic więcej nie można zrobić w tej sprawie.
Pięć dni przed śmiercią Sylvii w domu pani Baniszewski była nawet policja. Wezwała ją Gertrude. Do mieszkania dobijał się Robert Bruce Hanlon. Mężczyzna chciał odzyskać rzeczy, które dzieci Gertrude ukradły mu z piwnicy. Kiedy przyjechali policjanci, Robert wchodził do mieszkania przez okno. Został zatrzymany.
Wszystko to widzieli ze swojego samochodu Phyllis i Ray Vermillion. Zeznawali jako świadkowie i dzięki temu Roberta udało się oczyścić z zarzutów. Nawet przy nadarzającej się okazji Phyllis nie wspomniała o tym, czego była świadkiem w domu sąsiadki.
Ostatni weekend
Weekend rozpoczął się dla Sylvii mniej okrutnie niż zazwyczaj. Gertrude pozwoliła jej spać na górze, w normalnym łóżku, ale pod warunkiem, że John, Coy i Stephanie przywiążą ją do niego. Dziewczyna nie mogła więc wyjść do łazienki.
- Nie pójdziesz do łazienki dopóki nie oduczysz się sikania do łóżka - powiedziała na dobranoc Gertrude. Groźba nie poskutkowała - w nocy Sylvia zmoczyła łóżko.
Sobotni poranek rozpoczął przymusowy striptiz. Nastolatka musiała znów wsadzać sobie do pochwy butelkę. Opiekunka postanowiła zemścić się na dziewczynie za to, że szkalowała jej dzieci w szkole. - Oczerniałaś moje dzieci, teraz ja napiętnuję ciebie - powiedziała.
Kazała Ricky'emu zrobić Sylvii "tatuaż". Chłopiec chętnie wykonał zadanie. Rozebrali, związali i zakneblowali ofiarę. Potem Gertrude rozgrzała igłę i wypaliła na skórze dziewczyny litery "I'm" (jestem). Oddała igłę Ricky'emu, by dokończył dzieła. Chłopiec z wielkim przejęciem zaczął wypalać kolejne litery na brzuchu Sylvii. W pewnym momencie przerwał i spytał pani Baniszewski, jak się pisze "prostitute" (prostytutka). Gospodyni napisała ten wyraz na kartce i Ricky wrócił do pracy. Kilka minut później Ricky, Paula i dziesięcioletnia Shirley postanowili wypalić jeszcze jedną literę na ciele Sylwii - "S". Nie do końca wiadomo, co miała ona oznaczać - S jak Sylvia lub S jak slave (niewolnik). Chłopiec wypalił połowę litery na piersi ofiary. Zawołali Jenny, by dokończyła. Siostra Sylvii była przerażona. Gdy próbowała odmówić, została uderzona. Dzieci straszyły ją, że jeśli tego nie zrobi, sama też zostanie przypalona. Mimo to odmówiła. Literę "S" dokończyła Shirley. Zrobiła to jednak tak niefortunnie, że zamiast "S" wyszło "3".
Gertrude zawołała resztę dzieci i zaczęła szydzić z Sylvii.
- I co teraz zrobisz? Nie wyjdziesz za mąż, nigdy się nie rozbierzesz. Co teraz zrobisz? - pytała złośliwie.
- Teraz już nic nie mogę zrobić. To już tam jest - odpowiedziała Sylvia płacząc i dławiąc się. Wieczorem wróciła do piwnicy. Tam Coy Hubbard znów trenował na niej karate. Później przyszła Jenny. Sylvia powiedziała jej, że umiera i jest tego pewna.
Tej nocy zmaltretowana nastolatka również spała na górze. Następnego dnia, po południu, Gertrude i Stephanie wykąpały dziewczynę. Tym razem woda była ciepła, nie wrząca.
Po kąpieli pani Baniszewski zmusiła Sylvię by napisała list do rodziców. Dziewczyna chciała zacząć jak zwykle słowami "Kochana Mamo i Tato", ale Gertrude kazała jej napisać bardziej oficjalnie: "Do Pana i Pani Likens". Po śmierci Sylvii opiekunka przekazała ten list policji. Zeznała też, że dziewczyna zniknęła kilka dni wcześniej, a na podwórku znaleźli tylko ten list.
Brzmiał on mniej więcej tak:
Do Pana i Pani Likens,
W środku nocy byłam z grupą chłopców. Powiedzieli, że mi zapłacą, jeśli przyniosę rzeczy, które miałam w samochodzie. Dostali to, co chcieli... i pobili mnie, zostawiając na twarzy i całym ciele blizny.
Na brzuchu wycieli mi napis: Jestem prostytutką i jestem z tego dumna.
Zrobiłam wszystko, co mogłam zrobić, by Gertrude była na mnie wściekła i wydała więcej pieniędzy niż miała. Zniszczyłam nowy materac. Gertrude musiała też zapłacić za lekarza, na którego nie było jej stać. Przyprawiłam ją i jej dzieci o chorobę nerwową...
Kobieta wpadła na pomysł, by wywieźć dziewczynę na wysypisko. Mieli to zrobić John i Jenny. Ale wcześniej Sylvia spróbowała uciec z domu. Osłabiona i przeraźliwie okaleczona zaczęła biec w stronę drzwi wejściowych. Pani Baniszewski złapała ją, gdy dziewczyna już miała wybiec na ganek.
Zaciągnęła ją do kuchni i zaproponowała tosta. Sylvia odmówiła, nie mogła nic przełknąć. Rozwścieczona Gertrude zaczęła ją bić po twarzy metalowym prętem.
Sylvia znów trafiła do piwnicy. Została związana, a opiekunka przyniosła jej paczkę krakersów. Być może nie chciała by dziewczyna umarła, przynajmniej nie w domu. Sylvia powiedziała, żeby Gertrude dała to psu, który jest bardziej głodny niż ona. Prawdopodobnie ofiara wiedziała, że nie ma już nic do stracenia i dlatego odważyła się na bunt. W odpowiedzi kobieta kilka razu uderzyła ją w brzuch. Następny dzień, niedziela 24 października, zaczął się od bicia. Pani Baniszewski bujała się na krześle, siedząc nad Sylvią. Krzesło złamało się zanim dosięgnęło dziewczyny. Zdenerwowana kobieta chciała uderzyć Sylvię łopatą, jednak biorąc zamach trafiła w siebie, fundując sobie potężnego siniaka pod okiem. Wtedy do piwnicy zszedł Coy Hubbard i uderzył nastolatkę w głowę kijem od szczotki. Dziewczyna straciła przytomność. Oprawcy stracili nią zainteresowanie i wyszli z piwnicy. W nocy Sylvia robiła dużo hałasu. Uderzała szuflą od węgla o podłogę. Sąsiedzi się obudzili, narzekali na hałasy, jednak nie wezwali policji.
Następnego dnia zabrano dziewczynę na górę. Wzięła kolejną normalną kąpiel. Gdy Stephanie i Ricky wyciągnęli ją z wody, zauważyli, że nie oddycha. Stephanie próbowała ratować nastolatkę metodą usta-usta. Na próżno. Sylvia nie żyła.
Gertrude kazała Ricky'emu wezwać policję. Gdy policjanci przybyli na miejsce, pani Baniszewski wręczyła im list, który wcześniej napisała Sylvia. Kobieta miała nadzieję, że to oczyści ją z jakichkolwiek podejrzeń. Zanim funkcjonaiusze spojrzeli na kartkę papieru, podbiegła do nich wystraszona i przerażona Jenny i wyszeptała: Zabierzcie mnie stąd, to opowiem wam o wszystkim.
Subskrybuj:
Posty (Atom)